Opowieści senne - Blog na pograniczu snu i jawy

...

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Testowanie mojej zażyłości z psem

Stałam w kolejce z ludźmi ze szkoły przed budynkiem jakiegoś kina. Byłam tam z Rudzią, moim psem. Można było tam wchodzić ze zwierzętami. Widziałam jeszcze kilka osób ze swoimi zwierzakami. Przy kasie biletowej każdy musiał przygotować swoje dokumenty. Nie wiem czy czegoś nie zabrali, ale na pewno spisywali dane. Ogólnie byłam w dobrym i radosnym humorze. Zupełnie nieświadoma miałam iść tylko na film, który mieli wyświetlać. Ruda była spuszczona ze smyczy i radośnie biegała wciąż gdzieś obok mnie, także miałam ją na oku. Nie na długo. Zaczął się robić tłok i ludzie zaczęli przeciskać się w drzwiach. W pewnym momencie Rudzia coś zwęszyła i uciekła mi gdzieś już jak byliśmy w środku, w budynku domniemanego kina. Zaczęłam ją wołać i szukać pomiędzy nogami ludzi. Nikt jej nie widział, a ja wpadałam w coraz większą panikę.

Wpadłam na salę gdzie miał odbywać się seans. Wyglądała jak w dobrym kinie, choć na scenie oprócz ekranu był też stół albo ołtarz, nie wiadomo, po co i na co. Wybiegłam w popłochu i szukałam jej dalej po całym budynku. Korytarze były zimne, długie i wąskie jak szpitalne. Powoli pochłaniała mnie ciemna rozpacz, nie mogłam znieść myśli, że mogłoby się jej coś stać. I wtem osłupiałam. Weszłam do Sali, w której w siatkach pod sufitem wisiały unieruchomione koty. Dotarło do mnie, że mogą tu testować na zwierzętach i że nie bez przyczyny można tu z nimi wchodzić, a zniknięcie Rudej nie jest przypadkowe. Wpadłam w szał i ze złości zaczęłam zrywać wszystkie siatki z kotami, które migiem uciekały gdzie pieprz rośnie. Usłyszałam jakieś krzyki na korytarzu, chwyciłam co popadnie ze stołu niedaleko wyjścia i uciekłam do Sali, w której miał odbyć się seans. Łzy mi pociekły a w ustach pojawiła się gorzka gorycz, na samą myśl, że Rudzi może dziać się krzywda, a wraz z nią, dziesiątką innych zwierząt. Jednak to, co trzymałam w ręku okazało się być gadającym „krasnoludkiem”. Okazało się, że na ludziach także tam testują, a on jest tego dowodem.

Wbiegłam na sale kinową, gdy wszyscy już siedzieli na miejscach, choć seans się jeszcze nie zaczął. Krzycząc i gestykulując dostałam się na scenę. Chciałam wszystko wszystkim wyjawić. Jakaś dziewczyna podała mi mikrofon, a ktoś jeszcze w między czasie pokazywał mi jakby Rudzie, ale ja byłam w szoku i nie chciałam uwierzyć w to, że to mój pies. I już miałam coś powiedzieć przez mikrofon, gdy zadzwonił budzik i przerwał cały sen...

To chyba przez to, że jestem z nią w rozłące śnią mi się takie koszmary!

czwartek, 10 czerwca 2010

koszMAR - 09.06.2010

Podczas mojego pobytu w Hiszpanii, a właściwie w ostatnią noc, kiedy to rano trzeba było wcześnie wstać na samolot, miałam sen, a właściwie koszmar… nie byle jaki. Mój lęk pokazał w nim swoją twarz.
Byłam małą dziewczynką, może dziesięcioletnią. Moja mama oglądała jakiś program w telewizji. Było późno. Razem z siostrą podkradłyśmy się, żeby zobaczyć, co ogląda. To był jakby film dokumentalny, choć można by go śmiało pomylić z horrorem. Spojrzałam na ekran akurat w momencie, gdy były na nim przerażone twarze dwóch nastolatek. Po chwili pojawiło się zbliżenie na mocno zniekształconą twarz chłopaka, chyba nawiedzonego przez szatana. Świecił oczami i wydawał z siebie jakieś dźwięki – bodajże niskie, jednostajne porykiwanie. Gdy się lekko przebudziłam ze snu wydawało mi się, że wciąż go słyszę. I wtedy, całkiem już przebudzona, usłyszałam głośne, ochrypłe ryknięcie, a potem cisza… W wąskiej i ciasnej katalońskiej uliczce niesie się każdy, nawet niewielki dźwięk. Mnie się wydawało, że to było tuż pod naszymi oknami, choć nie słyszałam żadnych kroków. Bałam się sprawdzić, która godzina, zrażona godziną diabła. Ze strachu zaczęło mi się robić gorąco, w głowie przesuwały się różne przerażające obrazy, a to okropne ryczenie huczało mi w uszach. Nie mogłam zmrużyć oka, ani uspokoić myśli. Leżałam prawie bez ruchu. Dosłownie koszmar.
Nie spałam już do naszej pobudki na samolot. Teraz już chyba wiem skąd wynikł ten sen. Moja podświadomość próbowała mnie ostrzec i nie pozwoliła mi spać, albo może bardziej przygotowywała mnie nerwowo do tego, co miało nadejść. Zgubienie drogi, spóźnienie się na odprawę, start w ulewnym deszczu, już nie mówiąc o tym, że boję się latać – to było dla mnie za dużo jak na jedną noc!!!

piątek, 7 maja 2010

Pieprz i Wanilia...

Dwóch chłopaków. Jeden szatyn, zawadiaka. Drugi ciemny blondyn, dłuższe włosy, spokojny i zrównoważony. Oboje dobrze zbudowani. Koledzy z pracy.
Poznaję ich przy jakiejś kawie czy herbacie z koleżankami. Jest ładny, ciepły dzień. Siedzimy w ogródku kawiarnianym. Podchodzą do nas. Szatyn pewnie stroszy piórka przed nami i zagaduje czy mogą się przysiąść, blondyn nieśmiało siada wśród nas, nieznacznie tylko się uśmiechając. Zamawiamy chyba coś do jedzenia. Fast food? Nie wiem, ale na pewno coś niezbyt wyszukanego.
Potem, wychodzi na to, że zaprzyjaźniłam się z jednym i drugim. Choć szatyn był bardziej zawzięty i więcej o mnie zabiegał niż długowłosy blondyn. Zaczęłam się spotykać z szatynem, który był istnym szatanem, dosłownie i w przenośni. Potrafił nieźle zaleźć za skórę, kłóciłam się z nim non stop, ale za to sex z nim był oszałamiający. Lubił szybkie samochody i jak się później okazało, lubił też je kraść. Gdy się z nim kłóciłam zgarnęła go policja. Rzucił mi tylko błagalne spojrzenie i próbował się tłumaczyć. Byłam w szoku. W rozmowie z jego bliskim kolegom, blondynem, dowiedziałam się o wielu innych szokujących mnie rzeczach. Okazało się, że oprócz szybkich samochodów, lubił też szybkie dziewczyny, a on mówi mi o tym tylko z tego względu, że uważał mnie za porządną dziewczynę zasługującą na kogoś lepszego.
Wracając do domu zobaczyłam po drodze jak jakiś mały chłopiec ciągnie na smyczy swojego psa, szastając nim we wszystkie strony. Podeszłam do niego i spytałam, czemu tak robi, a on mi na to, że chce żeby pies się szybciej załatwił, bo on musi coś obejrzeć w telewizji. Powiedziałam mu, że tak nie traktuje się zwierząt i że ciągnąc go na smyczy nie sprawi, że pies się szybciej załatwi. Do tego żeby załatwił swoje potrzeby potrzebuje spokoju, a nie nerwowego szarpania i ciągnięcia go na smyczy (to chyba symbolika tego snu;). I puściłam mu cały wykład a propos tego jak powinien był opiekować się psem. Chłopiec słuchał, a na koniec nawet obiecał poprawę. Rozstaliśmy się spokojnie i bez nerwów, choć wewnątrz mnie kipiało, i mało mi brakowało do tego żeby wytarmosić chłopaka za nos i kopnąć na odchodne.
Będąc już w domu zadzwonił do mnie telefon. Okazało się, że to szatyn. Dzwonił, żeby powiedzieć, że zaraz będzie przed moim blokiem. Widziałam go przez okno jak zajeżdża na środek trawnika jakimś ryczącym, sportowym rumakiem. Nie mam pojęcia, co to był za samochód. Płaski i szeroki, trochę jakby kanciasty, ze schowanymi światłami. Na moje oko to ten samochód miał kolor sraczkowaty, ale on pewnie myślał, że to złoty i że zrobi to na mnie ogromne wrażenie. Tu się mylił. Nie zeszłam do niego od razu. Najzwyczajniej w świecie poszłam do ubikacji… a tak, a niech se poczeka, kłamca jeden, nie będę jego kolejną marionetką. No i tak czekał, aż w końcu wyszłam do niego w rozciągniętym swetrze. Przedtem jeszcze tylko zadzwoniłam do jego szefa spytać czy mają wszystkie samochody w „bazie”. Oczywiście nie mieli wszystkich. Ja czerwona ze wstydu i ze złości, on za to w bardzo dobrym humorze, proponuje mi przejażdżkę. Nie wsiadając w ogóle do samochodu, wygarnęłam mu wszystko to co o nim myślałam i powiedziałam, że z nami koniec. On stwierdził, że będę tylko tego żałować, uśmiechnął się kwaśno pod nosem i odjechał z piskiem opon robiąc hałas i zadymę na całe osiedle.
Czy się zatrzymał na pierwszym lepszym drzewie, czy pierwszej lepszej dziewczynie, tego nie wiem, bo sen się skończył, a mnie było wstyd, że zadałam się z takim fagasem.

KONIEC bajeczki :)

środa, 5 maja 2010

heliokraksa

Stoję na piętrze klatki schodowej gdzieś w wysokim bloku. Ze mną jest parę osób. Wszyscy obserwują helikopter za oknem, który buja się na boki, to spada, to się unosi. Nagle widzimy jak leci w naszą stronę. Wszyscy uciekają gdzie popadnie. Ja zbiegam po schodach, otwieram z impetem jakieś drzwi. W tej właśnie chwili helikopter uderza w okno i rozbija się w wielkim wybuchu. Czuję za sobą podmuch gorącego powietrza. Uciekam dalej w dół po jakichś schodach, które prowadzą nie wiadomo gdzie, może do piwnicy. Robi się ciemno, chowam się gdzieś za szafą i czekam…

poniedziałek, 3 maja 2010

Ciąża, owady i Turek u mnie na ulicy...

Dziś, chyba pierwszy raz w mojej krótkiej historii życia, śniło mi się, że jestem w ciąży, a przynajmniej miałam takie wrażenie. We śnie czułam, że coś ze mną nie tak. Większy brzuch, większe, bolące piersi – coś było na rzeczy, ale zamiast iść do lekarza poszłam… do solarium spytać czy mogę się opalać! Zupełnie jak nie ja :)

Potem wyobrażałam sobie, że jestem gdzieś na jakichś rozległych, zielonych równinach, z kimś znajomym, jakby koleżanką. Nie wiem gdzie szłyśmy, ale przystanęłyśmy gdzieś na jakiejś łące na odpoczynek. Wokoło fruwało pełno różnych dziwnych stworzeń, owadów. Była tam pszczoło-osa, a przynajmniej coś podobnego do jednej i drugiej „zawodniczki”, włochate jak pszczoła, zacięte i groźne jak osa. Przy tym miała jakby odwłok bardziej spłaszczony i większy, jakby chowało się tam o wiele więcej jadowitych żądeł, niż w rzeczywistości u osowatych i pszczołowatych. Nie wiem czy to ona mnie zaatakowała, ale coś na pewno. To coś weszło mi w spodenki, które miałam na sobie. Strasznie kuło i gryzło, nie mogłam tego w żaden sposób wyciągnąć. Jak już udało mi się wyciągnąć z gatek to paskudztwo okazało się, że to takie płaskie kolczaste żyjątko.

Przygoda z łąkowymi stworami się skończyła i zaczęła się nowa. Szykowaliśmy się do podróży, jakiejś dalekiej podróży. Byliśmy u mnie w domu i ja się pakowałam w walizy. Mieliśmy jechać autobusem na lotnisko, a na mojej ulicy jakiś Turek czy arab stawiał budkę, swój sklepik. Dziwnie to wyglądało – wyrównał teren jakieś 2mkwadratowe i jak klocek postawił w tym miejscu swój barak, gdzie w środku wszystko już miał gotowe do sprzedaży. My czekaliśmy na autobus i reszty już nie pamiętam – jedynie to, że przeżywałam podróż samolotem.

niedziela, 2 maja 2010

Złota Ryba i znaczenie reklamy

Nic ciekawego, ale może kogoś zainteresuje.
Śnił mi się nowy salon fryzjerski „Złota Rybka” założony w Koszalinie, moim studenckim mieście. Oczywiście salon zupełnie wyimaginowany i raczej mało prawdopodobne, żeby takie miejsce istniało w rzeczywistości. Założył je ktoś pokroju mojego starego właściciela wynajmowanego mieszkania w Koszalinie – taki cyganopodobny cwaniak. Dziewczyny, które miały tam pracować jako fryzjerki musiały reklamować otwarcie salonu rozdając ulotki na ulicy Zwycięstwa (uważana za centrum Koszalina). Wszystkie z nich były ubrane w jakieś debilne kolorowe i świecące rybiopodobne fatałaszki – jakby to po młodzieżowemu powiedzieć – normalnie siara i żen. Dziewczyny z minami zdechłego karpia rozdawały ulotki pod banerem, na którym była wielka nibyreklama „Złotej rybki”, ze złotą rybką w roli głównej. Ludzie podśmiewali się perfidnie i z niedowierzaniem machali głowami na całe to widowisko…
Ten sen miał mi chyba uświadomić czym jest reklama w miastach takich jak Koszalin, mniejszych bądź większych – totalne dno, nic tylko śmierdzi zdechłymi rybami ;)

środa, 7 kwietnia 2010

7 kwietnia 2010 - po świętach wielkiej nocy

Od czasu świąt, 4 kwietnia, śnią mi się niesamowite rzeczy – takie baśniowe, nie z tego świata. Niestety mało co z tego pamiętam, ponieważ wciąż mnie rano coś budzi i nie mogę się skupić na samym śnie. Za to pamiętam fragmenty snów.
Pamiętam podwórko a może jakieś boisko i to, że było dużo dzieci. Dwóch chłopców z sikawkami jak od strażaków zaczęło mnie gonić. Byli daleko, ale fontanna wody i tak mnie oblewała (tu chyba się odzywa moja trauma z dzieciństwa – strach przed Śmigusem Dyngusem;) Uciekałam przed nimi i skręciłam gdzieś miedzy blokami tzn. dosłownymi blokami, nie takimi miejskimi, tylko wielkimi blokami bez okien, drzwi, balkonów – stały takie wielkie prostopadłościany. Potem zaczęłam się unosić w powietrzu (lubię ten stan we śnie – jest mi tak lekko). Frunę nie na skrzydłach i unoszę się coraz wyżej, aż w końcu docieram do dziwnego miejsca…, jeśli to coś można nazwać miejscem. To był jakby wielki lej zbudowany z jakiejś łososiowej masy gdzieś wysoko w chmurach. Stałam na brzegu, a może się opierałam o to i patrzyłam w dół. Na dole była mała dziurka (jak w lejku), przez którą było widać świat i ludzi takich maleńkich. To było jakby oko na świat – boże oko. Kręciło się i przesuwało, a ja to wszystko widziałam na własne oczy :)

piątek, 26 marca 2010

Zły sen

Nie podobało mi się to co mi się śniło.
Byłam na spacerze z psem i chyba z kimś jeszcze. Chodziliśmy chyba gdzieś po naszym osiedlu. Ruda chwyciła coś z trawnika, jakąś kość, którą próbowałam jej wyciągnąć z pyska, ale ona to już dawno połknęła, wtedy ja ze złości zdzieliłam jej po głowie ręką. Ona popatrzała tylko na mnie smutnie nie rozumiejąc, czemu ją biję, a ja później wszystkiego żałowałam, ale jak wytłumaczyć psu, że się żałuje tego, co się zrobiło.

Człowiek ucieka się do bicia tylko z głupoty albo z bezsilności. Zupełnie tego nie pochwalam, bo choć zdarzyło mi się raz zdzielić Rudą przez tyłek, to przyrzekłam sobie, że już nigdy tego nie zrobię. Nigdy w życiu nie wyrządzę jej takiej przykrości jak wtedy. To bardzo złe, krzywdzić w ten sposób zwierzęta, bo one nie rozumieją naszych słów, krzyków i działania w złości. Do dziś pamiętam oczy Rudelki po zdzieleniu smyczą; pytające, nie rozumiejące i w szoku: Dlaczego mi to robisz??! I w tym śnie było podobnie. Okropność! Tylko człowiek słaby ucieka się do bicia.

środa, 24 marca 2010

Czarownica

Dziś również śnił mi się pies, moja Rudzia, ale niestety nie pamiętam dokładnie co – pamiętam fragment jak podbiega do niej mały czarny jamniczek miniaturka, naprężony na sztywnych łapkach i sterczącym ogonem, gotowy do walki. Ruda też zesztywniała i wyglądało na to, że zaraz zaczną się gryźć, ale skończyło się chyba na niczym. Jamnik się poddał i uciekł.
Za to pamiętam sen z moją nie zbyt lubianą koleżanką ze studiów w roli głównej.
Zaprosiła nas, wszystkich znajomych na swój "performers". Przyjechaliśmy na wskazane przez nią miejsce. Okazało się, że to jaskinia gdzieś w środku lasu. Ona była przebrana jak na Halloween: poszarpane łachy, trupi makijaż, włosy na prądnicę i długa laska jak u Merlina. Istna czarownica. Przywitała nas swoim udawanym uśmiechem i zaprosiła do środka. W jaskini wiodła nas swoim głosem i można było się tam pogubić pośród korytarzy zbudowanych z arkad stalagnatów. Było mokro i wilgotno, a wszyscy brodziliśmy w grząskim, lepkim błocie.
W końcu znaleźliśmy się na miejscu. Staliśmy w jednej gromadzie blisko siebie, a czarownica weszła do kałuży błota, które sięgało jej po kolana. Wtem usłyszeliśmy dudniącą muzykę pokroju prostego jak drut techno, zwykła łupanka, umcy, umcy… Ona zaczęła się gibać, to w przód, to w tył, w rytm łupania, śmiejąc się do nas w swój charakterystyczny sposób, a z błota zaczęły uchodzić wielkie bańki powietrza, raz po raz pękając i rozbryzgując maź dokoła. Wszystkiemu towarzyszyły błyski zielonego światła oświetlając bulgotającą "zupę" i ją, z tym dziwnym, opętanym uśmiechem na twarzy. Nie wiem czemu to wszystko służyło. Całe przedstawienie było do tego stopnia niesamowite, że aż śmieszne. Ta wspomniana koleżanka ze studiów zawsze lubiła być w centrum uwagi (przynajmniej mnie się tak wydawało), więc może ten sen tylko to potwierdza.

wtorek, 23 marca 2010

Mój pies

Zauważyłam, że od czasu moich urodzin codziennie śni mi się mój psiur. Trochę dziwne i zastanawiające, bo raczej rzadko mi się śni moje smoczysko, a teraz dzień w dzień. W każdym śnie gdzieś mi przemknie.
Pamiętam taki sen.
Była piękna, słoneczna pogoda. Wiosna budziła się do życia na łąkach i polach dokoła. Szłam z psem i z jakąś dawną koleżanką polną drogą, ocienioną przez drzewa. Było naprawdę pięknie. Mnóstwo kolorów i dźwięków budzącej się do życia fauny i flory. Spotkałyśmy na swej drodze fotografa, który zaproponował nam zrobienie kilku zdjęć. Moja koleżanka była zachwycona pomysłem i zaczęła się wyginać pozując różne figury, czym nasz fotograf raczej nie był zadowolony. Ja usiadłam na polnej drodze w słońcu i zaczęłam bawić się z psem. Moja naturalność i normalność wpadły w oko fotografowi bardziej niż udawane pozy mojej koleżanki i zaczął robić mi zdjęcia z moja Rudą. Koleżanka odeszła oburzona brakiem zainteresowania ze strony fotografa. My za to poszliśmy w kierunku budynku, który był niedaleko. Okazało się, że to szkoła, albo raczej szkółka, w której odbywały się lekcje/wykłady. W jednym z otwartych okien była moja stara klasa i wszyscy, których lubiłam. Wykładowca, młody, przystojny nauczyciel opowiadał coś, czym wszyscy byli szczerze zainteresowali, choć nie siedzieli sztywno jak na zwykłej lekcji, za to byli rozsadzeni nieregularnie wokół nauczyciela. Jedni siedzieli na ławkach, inni tyłem, jeszcze inni gdzieś zupełnie w rogu sali, ale wszyscy go słuchali. Zaprosili mnie do środka. Do stolika posadził mnie Michał, moja stara szkolna miłość (a nawet przedszkolna :). Zajrzał mi znacząco w oczy i usiadł gdzieś niedaleko…
Gdzie się podziała Ruda i fotograf, nie mam pojęcia… może byli tam ze mną.

niedziela, 21 marca 2010

Dramat w górach

Chłodny ranek na jakimś szlaku turystycznym w górach. Jest jasno i rześko, a mnie dopisuje dobry humor. Idę grząską i śliską, czarną ścieżką. Wspinam się na górę do schroniska, które widzę z daleka. Naokoło nie ma drzew, lecz piękne widoki rozciągniętych krajobrazów gór zanurzonych w porannej gęstej mgle. Są też złowieszcze mokradła, które są wszędzie dokoła, ale moja ścieżka jest szeroka i pewna.
Mijam ludzi, turystów na szlaku. Gdzieś za mną jest moja mama i mój pies. Ruda biega dookoła nie mogąc nacieszyć się wolnością i zupełnie jak dziecko nie zwraca uwagi na niebezpieczeństwa. Wspinamy się coraz wyżej prostą drogą wykładaną drewnianymi palami udającymi stopnie. Po prawej stronie przepaść i gęsto zarośnięte jezioro. Po lewej widzę wielki kamienny klasztor na skale, który dominuje nad doliną. Wygląda niezwykle tajemniczo.
Docieram do schroniska. Wszędzie jacyś ludzie, a Ruda wciąż zwariowanie biega i węszy narażając się na niebezpieczeństwa. Boję się o nią. Wejście do schroniska jest po prawej stronie gdzie przepaść niebezpiecznie podchodzi pod progi. Jest nawet drewniany, niepewny mostek, albo raczej kilka spróchniałych pni łączących skraj przepaści z progiem drzwi.
Wtem widzę jak Ruda zaciekawiona patrzy w dół przepaści – i oczywiście spełniają się moje najgorsze myśli. Ziemia się pod nią obsuwa i spada kilkaset metrów w dół wprost do mętnej wody. Podbiegam do krawędzi, widzę jak rozpaczliwie próbuje się wydostać gdzieś na brzeg. Zbiegam szybko na dół góry, by jej pomóc i gdy jestem już na dole widzę jak spanikowana płynie do mnie, jej wielkie, wybałuszone oczy zdają się mówić: boję się, panicznie się boję! W końcu jest na tyle blisko bym mogła ją chwycić i wyciągnąć na brzeg. Biedne smoczysko moje.

sobota, 20 marca 2010

20 marca – sen na urodziny

W dniu moich urodzin śniło mi się, że uprawiam sex z ciemnoskórą dziewczyną - brudny i niezbyt smaczny. Na dodatek obserwował nas stary gość pokroju DeVito. Wszystko działo się w pokoju burdelowym, ciemnym i przydymionym od dymu papierosów. Murzynka o grubych, ciężkich kościach, pulchna, ale nie gruba o ładnej twarzy i wyraźnie zarysowanych czarnych oczach. Sen mocny, podniecający, ale zbyt brudny by go w całości opowiedzieć, dlatego zostawiam go dla siebie...

wtorek, 16 marca 2010

15 marca 2010

Dwie, młode siostry, identyczne jak bliźniaczki, ubrane w jasne, angielskie suknie z epoki wiktoriańskiej. Jedna z nich miała wyjść za kogoś w rodzaju księcia, dobrze ustawionego młodego i pięknego mężczyznę. Oboje tego chcieli i ślub miał być z miłości. Jednak zapowiadał się totalny mezalians.

Żeby do ślubu w ogóle doszło, dziewczyna musiała się najpierw spotkać z matką chłopaka. Gdy przyszedł dzień wizyty, dziewczyna poszła razem z siostrą, ponieważ była zdenerwowana i przejęta całym wydarzeniem. Matka chłopaka, wredna i bezwzględna królowa, ukryta pod maską dwulicowego uśmiechu i pod płaszczykiem katolickiej dobroduszności, przyjęła obie dziewczyny serdecznie. Siedziały naprzeciwko niej wypytywane o wszystkie szczegóły jak na przesłuchaniu. Aż w końcu, siostra przyszłej mężatki wygadała się nieumyślnie o tym, że są sierotami i kiedyś zostały wyganiane z miasta. Wygnane! Zła matka wściekła się okrutnie i natychmiast kazała obydwie dziewczyny zabić.

Jednak im udało się uciec, choć z niemałym trudem. Ciągle zaszczute, ze strachem w oczach, uciekały ratując swoje życie. Były łapane, poniewierane, zamykane w klatkach i wyśmiewane publicznie, ale wciąż jakimś cudem uciekały przed ostatecznym wyrokiem. Zupełnie jakby ich wola życia, a może ich siostrzana miłość była silniejsza od wszelkiej przemocy, kajdan czy łańcuchów. Były brudne, poranione, zadeptane przez ludzką nienawiść i bezwzględne okrucieństwo. Jeszcze niedawno dwa piękne gołębie, teraz zmiażdżone i sponiewierane umierają w oczach. Moich oczach…

...........................................

Drugi sen

Idę z koleżanką poboczem ruchliwej, zaśnieżonej drogi. Mijają nas samochody na światłach, bo już ciemno. Gdy mija nas ciężarówka lub tir, wydając z siebie przeraźliwe ryki, my uciekamy w głębokie i zmrożone zaspy śniegu.

Idziemy gdzieś po coś. Docieramy do jakiejś szopy może baraku z dykty i desek. Dogadujemy się, że zostajemy tam na noc, bo wracać tą samą drogą jest teraz niebezpiecznie.

W pokoju był rozłożony tapczan i część meblościanki z pustymi półkami. Były też drzwi, w których stała kobieta z dziećmi u swego boku. Poinformowała nas tylko, że zostawi nam światło na noc, ale musimy za nią zamknąć dokładnie drzwi na zasuwę. Słyszałam jak dzieci gdzieś za ścianą śmieją się i dokazują szykując się do snu. Zrobiło się nam ciepło na sercu, choć było nam strasznie zimno. Obydwie zmarzłyśmy, dlatego położyłyśmy się i przytuliłyśmy jedna do drugiej nakrywając się tylko kocem. Nic więcej nie było.

środa, 3 marca 2010

1… 2… 3…

(pierwszy)

Mój dom, Ty, ja, mama i ktoś jeszcze. To był jakby kolega mojego brata. Był o wiele starszy ode mnie. Przystojny, wysoki, ładnie ubrany, włosy gęste i dobrze ułożone; taki trochę Jarek Jakimowicz, choć z twarzy był zupełnie inny. Przychodził do nas do domu. Adorował moją mamę i adorował mnie, wszystko w stylu fircyka, króla kobiecych serc. Był miły, zabawny i dobrze ułożony, nie narzucał się, ale ewidentnie miał coś w planach. Podobał mi się jako kolega, zupełnie nie dostrzegałam jego zamiarów, choć czułam się przy nim świetnie i wciąż się śmiałam. I chyba nawet chciałam ostrzec, tak zupełnie podświadomie tamtą naiwną ją, że to zwyczajny playboy i że trzeba na niego uważać.

Ty byłeś ogromnie zazdrosny, patrzyłeś na to ze złością, ale raczej nie przyszło Ci do głowy by o mnie walczyć i zabiegać, tak jak on to robił, czy nawet w inny sposób. Siedziałeś gdzieś z boku i obserwowałeś nas z gniewnym wzrokiem, jakbyś miał zaraz wybuchnąć. Jednak tamta ja, ta we śnie, zupełnie tego nie dostrzegała.

Skończyło się na niczym.

(drugi)

Była balanga, jakby bal, studniówka mojej klasy z liceum i z podstawówki. Tańczyliśmy, jak to zazwyczaj bywa na takich imprezach, wszyscy w jednym, wielkim kole. Byłam ubrana w jasną, może białą lub kremową, błyszczącą suknię z odsłoniętymi ramionami i długą aż do ziemi (zupełnie jakby w negatywnie w stosunku do rzeczywistości). Wyglądałam ślicznie i każdy mi to mówił. Widziałam jak „Jadźka” (moja dobra koleżanka kiedyś) uśmiecha się i zabawnie mruga do mnie wymalowanym okiem.

Potem podbiegli do mnie od tyłu „chłopaki” i zaczęli mnie zaczepiać, zupełnie jak na wiejskiej zabawie. Kilka dziewczyn rozbiegło się z piskiem po sali, zawodząc ze śmiechu. Ja też zaczęłam uciekać przed nimi i śmiejąc się wpadłam w jakiś korytarz o żółtych ścianach i żółtym świetle. Znalazłam się w łazience równie obskurnej jak tamten korytarz, a może nawet gorszej.

Nie wiem jak skończyła się ta historia i wolałabym nie wiedzieć, bo zaczęło się robić nieciekawie w tej łazience.

(trzeci)

Znów byłam w jakiejś łazience, ale zupełnie innej. Nowoczesnej, w nowoczesnym domu, z oknem na całą ścianę i bez drzwi. Robiłam kupę na dziwnym kibelku. Nagle zaczął się rozjeżdżać jakby rozpływać, a ja wpadałam coraz bardziej do środka, nie mogąc się wydostać. Za oknem w ogrodzie zobaczyłam trzech kolegów ze studiów. Konrada, Tomka i Łukasza. Siedzieli gdzieś z boku na ławce i śmiali się do siebie, pewnie z jakiegoś żartu. Na szczęście nie widzieli mnie, a ja ich zupełnie nie słyszałam. Choć bałam się, że mogą mnie zobaczyć w takim stanie.

Nagle w kierunku łazienki zaczął skradać się jakiś facet w czarnym ubraniu, ciemnych włosach, z wąsami i brodą. Myślał chyba, że go nie widzę i przeskakiwał wciąż z kąta w kąt, jak jakiś antyterrorysta. Nie pamiętam jak to się skończyło, bo chyba się przebudziłam. Może ten dziwny gość uratował mnie przed totalną katastrofą i pogrążeniu się we własnym gównie.

poniedziałek, 1 marca 2010

Szybko, szybko, bo zapomnę… :)

I znów późno się biorę za pisanie, ale dziś na szczęście, co nieco pamiętam.

Śniłeś mi się Ty i moja mama… Zaczęło się od tego, że przechodziliśmy razem przez most/drewnianą kładkę, zbudowaną z wielkich drewnianych beli z ciemnego drewna, może malowanego. To była dziwna konstrukcja, jakby drewniany tunel z prześwitami i dziurami, na które trzeba było uważać, żeby w nie nie wpaść. Ty byłeś chyba z wielkim, wypchanym plecakiem, ja za to szłam przed Tobą i jak zwykle nie byłam niczym obciążona;) Schodziliśmy w dół. Zamiast schodów był grube belki i szczeliny między nimi. Szłam szybciej i nie wiedzieć czemu w pewnym momencie oddałam Ci swoje buty, które miałam na nogach. Ty zamiast tamtych butów dałeś mi czarne, sztywne buty sportowe, podobne do moich Pum. Powiedziałam, że ich nie włożę, bo one są niewygodne i byłam zła na Ciebie, chciałam tamte buty, co miałam przedtem. Odwróciłam się od Ciebie i poszłam dalej… na boso.

U dołu tunel łączył się z drugim tunelem, przez który przechodziło o wiele więcej osób. Tak jakby to był ciąg komunikacyjny szybkiego ruchu. Wmieszałam się w ludzi. Ty szedłeś gdzieś za mną.

Potem było coś podobnego do przejścia granicznego. Tam spotkaliśmy moją mamę. Rozmawiała z jakąś kobietą z kolejki i z kobietą w okienku, chyba strażniczką. Kobieta z kolejki była jej tłumaczką pomiędzy nią a strażniczką. Mieli zrobić jej zdjęcie, przyłożyła twarz do szyby, za którą było jakieś urządzenie. I w momencie robienia zdjęcia już się przebudziłam.

..............................

Następny sen był chyba spowodowany programem, który wczoraj oglądałam. O falach, morzu i nieubłaganej sile natury. Znów nie brałam w nim bezpośredniego udziału, lecz byłam jedynie obserwatorem, a może wcieliłam się w jedną z postaci, które śledziłam, nie wiem dokładnie. Był to chłopak i dziewczyna na tropikalnej wyspie. Chodzili po „deptaku”, z którego był widok na morze i schodzili w dół w kierunku plaży. Dookoła były rozsypujące się południowe kamieniczki pomalowane na biało lub pomarańczowo. Słońce grzało, było błękitne niebo, a wszędzie kręcili się ludzie w kąpielówkach. Później jednak zauważyli po drugiej stronie tej drogi jakąś babcię, starszą kobietę, która najwyraźniej znali. Zaczęli ją odprowadzać i iść w przeciwną stronę, czyli znów się wspinać łagodnie w stronę szczytu, tam skąd przyszli. W pewnym momencie podniósł się ogólny krzyk. Widziałam jak wielka, przeogromna fala, wyższa od wszystkich budynków dokoła, przewalała się w kierunku plaży. Wybuchła panika i ogólne przerażenie. Wszyscy uciekali w wielkim popłochu przed wodą i żywiołem. I tak to się skończyło. Obudziłam się i było po wszystkim. Przynajmniej dla mnie.

piątek, 26 lutego 2010

Domy z moich snów

Zauważyłam, że dość często śnią mi się domy. Domy różnego rodzaju, w których jestem i przebywam, ale w których raczej nie mieszkam. Może to reakcja na to, że mnie samej marzy się własny, idealny dom, którego nigdy nie miałam. Dlatego moja podświadomość pokazuje mi jego różne warianty, jakby w sennym katalogu ofert mieszkaniowych :)

Na przykład wczoraj śnił mi się dom, a właściwie willa, należąca do jakiegoś starszego małżeństwa zamożnych ludzi. Wnętrze było dość mroczne, zakurzone w stylu barokowym kapiącym złotem, pięknymi ozdobami ram i antyków, kutych balustrad, ciężkich zasłon i draperii. Wnętrze wypełniało ciepłe światło świec, wielkich kryształowych żyrandoli i kinkietów na ścianach.

Chodziłam po domu i chyba czekałam na tych dwoje starszych ludzi. Widziałam ich zdjęcia w pięknych ozdobnych i złotych ramkach stojące gdzieś na ciężkiej, drewnianej komodzie. Weszłam do kuchni, nie wiem czego tam szukałam. Był tam stary piec i płyta grzewcza na drewno (jak kiedyś u mojej babci), na ścianach ceramiczne kafelki bodajże z jakimś znakiem bądź rysunkiem (może herbem), wszędzie dookoła były miedziane garnki i wiklinowe kosze. Potem znalazłam się jakby na ogromnej klatce schodowej albo dziedzińcu wewnątrz domu (zamkniętym od góry dachem) otoczonym dookoła zdobionymi balkonami i kolumnami. Przez środek każdej kondygnacji balkonu przechodziła kładka na drugą stronę. Podłoga na balkonach była przykryta jasnoniebieskim satynowym materiałem, po którym, nie wiedzieć czemu, zaczęłam się czołgać, marszcząc i falując w ten sposób materiał. Oderwał mnie od tego dziadek, na którego czekałam. Wszedł do domu drzwiami od kuchni, w której wcześniej byłam. Słyszałam jak wchodzi, a widziałam to oczyma wyobraźni.. i wtedy się obudziłam.

.............................

A propos tego snu przypomniałam sobie też inne sny związane z domami, które kiedyś mi się śniły.

Śnił mi się dom mojej cioci, do której kiedyś jako dziecko lubiłam jeździć, bo zawsze tam były koty, których u mnie w domu nie było. To był stary poniemiecki domek, który w moim śnie wyglądał zupełnie inaczej. I chociaż dół domu i ogród wyglądały podobnie to jednak góra, albo raczej poddasze i strych wyglądały zupełnie inaczej (zazwyczaj tam właśnie spałam w małym pokoiku mojej cioci na poddaszu). To było jakby moje tajemne pomieszczenie. I choć wchodziło się do góry po schodach to żeby tam trafić trzeba było wejść jeszcze wyżej po wąskich, klaustrofobicznych i stromych schodkach. Tam było kilka małych łóżek i małe okienko, przez które wdzierało się jasne światło dnia. Podłoga ciemna, drewniana i ściany jak to na poddaszu, pochyłe i chyba kilka kolorowych bibelotów. Wiem, że lubiłam to miejsce, bo czułam się tam bezpiecznie, ciepło i przytulnie. To była wersja pewnej dziecięcej kryjówki, do której mogło wgramolić się tylko małe dziecko lub gromada małych krasnoludków :) Nie pamiętam już reszty szczegółów. Możliwe, że przyniosłam tam ze sobą małego, białego kotka – coś mi tak świta.

Pamiętam też inny dom. Jakby zupełnie z innej bajki niż te dwa poprzednie opisane w tym poście. To był dom nowoczesny, jasny i przestronny. Biały wewnątrz i na zewnątrz, czysty i schludny. Patrzyłam na niego jakby z daleka i trochę z góry. Wyróżniał się z pośród wszystkich innych domów, które stały obok niego. Ze względu na to, iż była to noc, z wielkich okien i przeszkleń w dachu wyzierało ciepłe światło (to chyba było właśnie to ciepło domowego ogniska, o którym chyba każdy z nas marzy).

Nagle znalazłam się wewnątrz tego domu. Miał białe, czyste ściany, na których nic nie było, ani jednego obrazu. Może obrazy miały tworzyć wielkie przeszklenia i widok za nimi. Wtedy było ciemno i za oknem nie było nic widać. Za to wewnątrz było jasno i bezpiecznie. Stałam na schodach bez balustrady z widokiem na ogromny i przestronny salon, w którym szklenia sięgały do samego dachu. Na środku pomieszczenia na białych kanapach siedziała jakaś rodzina. Uśmiechali się do mnie szczerym uśmiechem i dobrocią w oczach. (Obraz dziwny i trochę przerażający, ale wydaje mi się, że wtedy nie czułam przed nimi, żadnych obaw). Potem już się raczej obudziłam, bo nie pamiętam niczego więcej związanego z tym właśnie domem.

środa, 24 lutego 2010

Johnny Deep

Było jak w filmie Don Juan. To znaczy Johnny był jak z tego filmu, a wszystko toczyło się jak w filmie. Moim filmie, który zarysował się gdzieś tam w głowie. Niestety nie grałam w nim głównej roli. A szkoda, bo Johnny, jako aktor, należy do moich ulubionych idoli filmowych. Ostała mi się jednak rola bacznego obserwatora tego wszystkiego, co się działo. Szkoda tylko, że za pisanie tego snu nie wzięłam się o wiele wcześniej i na świeżo. Przez cały dzień byłam zapracowana i głowę miałam zajętą. Dlatego teraz tak naprawdę nie mam co pisać, bo zmyślać niestety nie umiem.

Jedyne co mogę napisać, to to, że sen był świetny, dużo się w nim działo, było sporo wątków i szybka akcja, a przygoda była niesamowita… aż się wstawać nie chciało :) eh

sobota, 20 lutego 2010

Sen 20luty / 55 urodziny mojej mamy

Dziś pamiętam tylko kilka dziwnych scen, ale trudno je złożyć jedną wspólną całość. Przewalają się przez moją głowę obrazy, które trudno jest przełożyć na słowa. Pamiętam jedną scenę bardzo dokładnie.

Przechodziłam przez kanał lub tunel. Jak zwykle ktoś był obok mnie, ale nie pamiętam kto. Raczej mężczyzna. To było jakby śledztwo. Możliwe, że kogoś lub coś śledziliśmy. Kanał był w miarę widny, bo byliśmy już prawie u jego wylotu, więc do środka wpadało światło dnia. Środkiem płynęła wartka rzeczka, głęboka może do kostki lub głębsza. To, co nas zdziwiło to istoty w tej wodzie. To były jakby wielkie, długie i spasione sumy, jak noga dorosłego człowieka. Za to ich skóra, w prążki jak u lamparta, mieniła się i błyszczała w wodzie jak jakieś cenne złoto. A przecież to był zwykły kanał z niezbyt czystą wodą. Zmierzając w kierunku wyjścia minęliśmy ich kilka. Wszystkie tkwiły w tym samym miejscu przytwierdzone do dna, nieznacznie się ruszając.
Poza tunelem na zewnątrz było ich jeszcze kilka. Ale już nie w wodzie. Wszystkie leżały w czarnym jak smoła błocie i nie były już takie ładne. Widziałam je, później jakąś skałę czy wielki kamień a za nim bloki. Reszta jest już tak pogmatwana i niejasna, że sama się w niej gubię.

środa, 17 lutego 2010

Tak było w zeszłym tygodniu

Sen 10luty
Z grupą ludzi wsiadam do samolotu. To chyba jakaś wycieczka, bo jest też parę znajomych mi twarzy. Razem ze mną siada Ola. Ja przy oknie. Widzę betonowy plac lotniska i ładną, słoneczną pogodę za oknem samolotu. Usadawiam się wygodnie w fotelu. Czuje się zadowolona w bardzo dobrym nastroju.
Samolot rusza. Czy się boję? Lekko ogarnia mnie lęk, ale nie tracę humoru. Wbija mnie w fotel, gdy samolot zaczyna się podnosić. Lotu nie pamiętam z tego snu, pamiętam tylko start i wyjście z samolotu. Prawie tak jakbyśmy w ogóle nie startowali, bo znów byliśmy w tym samym miejscu – na betonowym placu lotniska. Z tą jedynie różnicą, że teraz był tam cyrk. Był środek upalnego i dusznego dnia. Słońce prażyło niemiłosiernie, a na betonie można było się poczuć jak skwarki. Ludzie z samolotu stali w grupie. Ja z koleżanką znalazłyśmy balona i zaczęłyśmy sobie go odbijać. Idziemy w kierunku cyrku. Same. Przechodzimy między wielkimi i kolorowymi namiotami. Nagle, za wielkim metalowym ogrodzeniem widzimy ludzi i zwierzęta. Okropny widok. Potężny słoń, wielbłąd i tygrys pośród nich treserzy. Zwierzęta leżą na boku, nie mogą się ruszyć, bo pan tak każe. Chyba nie były skrępowane. Po prostu człowiek zmusił je do takiego bezczynnego leżenia swą brutalną siłą i krzykami, tak jakby to miałaby być dla nich kara za nieposłuszeństwo. Leżały w pełnym słońcu i dosłownie smażyły się na żywca. Widziałam ich mętne oczy i pianę w pyskach. Wszystko od gorączki i przez człowieka, który nie miał dla nich litości.
Nie wiem, co działo się dookoła, bo widziałam jedynie tą scenę. Ja za to stałam jak wmurowana w ziemię, nie mogłam nawet nic wykrzyczeć. Krzyczałam za to w duszy i to chyba było widać na mojej twarzy. Po krótkiej chwili podszedł do ogrodzenia, za którym stałam, połykacz ognia i dmuchnął w moim kierunku falą ognia. To mnie obudziło.

............................................................

Sen 12luty
Siedziałam na ławce pod ścianą, na jakimś dziecińcu. Wyglądało to trochę jak dziedziniec mojej starej szkoły. Trwały jakieś występy. Bodajże na zakończenie szkoły. Ławka była drewniana, lita. Zaraz obok mnie siedział kolega z klasy. Nie pamiętam by był ktoś jeszcze dla mnie znajomy, choć ogólnie na tym placu było dużo ludzi. Ja jednak byłam tylko w towarzystwie kolegi.
Przedstawienia trwały, aż nagle na środek placu wyszedł On (kiedyś był mi bardzo bliski, a rozstanie z Nim dość mocno odchorowałam). Zaczął tańczyć. Wyglądało na to, że tańczy dla mnie i jednoznacznie było widać, że próbuje zwrócić moją uwagę na siebie. Podszedł do sprawy bardzo ambicjonalnie. On kręcił te swoje piruety, a mnie się zrobiło słabo i niedobrze. Wciąż tkwił we mnie żal, za to rozstanie, którego nie chciałam i to mnie przygniatało. On zaczął coś do mnie krzyczeć, w tym samym czasie mój kolega też coś do mnie mówił. W mojej głowie wszystko wirowało. Nie słyszałam ani jego, ani mojego kolegi, tylko jakiś szum w głowie. Siedziałam ze smutną miną nie wiedząc, co zrobić. Wtedy on zmienił wyraz twarzy. Był zły i miał pretensje do mnie, że go ignoruję, że on się stara, a ja nic. Zaczął wrzeszczeć i wymachiwać rękoma. Potem pobiegł oburzony i obrażony do szatni. A ja nadal nie mogłam nawet wstać. Biłam się z myślami. Jak już w końcu zdecydowałam się pobiec za nim, jego już nie było. Zostałam sama. Na szczęście to był tylko sen.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Sen 15luty

Dzień spędzałam ze znajomymi na plaży. Siedzieliśmy w kuckach w rządku nad brzegiem jakiejś wody. Za nami musiały być tłumy smażących się na słońcu ludzi. Wszyscy się śmiali i ogólnie było wesoło. Aż nagle ktoś wepchnął nas do wody.
Zaczęliśmy pływać, a wygłupów podwodnych nie było końca. Miedzy nami zaczęła pływać ryba. Duża ryba. Miała ciało karpia, ale płetwy piękne jak u rajskiego welona. Kolory jej były dziwne i wciąż się zmieniały. Obserwowałam ją. Nie bała się. I choć skakaliśmy i wygłupialiśmy się nadal, ona nie odpływała.
Wynurzyliśmy się z wody w zupełnie innym miejscu, choć też na plaży. To była wyspa bez drzew, ale na środku niej stał stary ceglany kościół. Było tam sporo ludzi, może turystów przyjeżdżających zwiedzać tę okolicę. Weszłam do środka. Nie było tam praktycznie nic oprócz oświetlenia i schodów po prawej stronie od wejścia, które wiodły gdzieś do góry. Tam się okazało, że mam wziąć ślub z nieznajomym człowiekiem, ale który ponoć był bardzo we mnie zakochany.
Wyglądałam inaczej niż wyglądam w rzeczywistości. To była jakby lepsza wersja mnie. Nie chciałam tego ślubu. Opierałam się. Nie chciałam poślubić zupełnie obcego mi człowieka. Spojrzałam w stronę wyjścia. Z jakiejś wieży strzelały kolorowe fajerwerki zupełnie bezgłośnie. Uciekłam.
Na plaży dostrzegłam ogromnego rajskiego ptaka, który kołował nad moją głową. Dalej uciekałam, a człowiek, za którego miałam wyjść, ścigał mnie.
Znalazłam się na moim osiedlu. Był wieczór i wciąż czułam, że ktoś mnie śledzi. Okrążyłam bloki i weszłam na szeroki deptak prowadzący do mojego domu. Unosiłam się w powietrzu. Byłam w dziwnie melancholijnym nastroju. Śpiewałam. Nie pamiętam, co. Gdy dotarłam do mojego domu, zamiast iść do siebie, poszłam do koleżanki (tej, która kiedyś uważała się za moją przyjaciółkę, a była jedną wielką ściemniarą). Razem z nią wjechałam na 11 piętro naszego bloku. Winda była jakaś ociężała i im wyżej tym wolniej wjeżdżała na górę. W końcu zamiast znaleźć się na górze znalazłam się na dole, pod blokiem. Gdzie wszyscy na mnie czekali, a moja Siostra i Mama były zamieszane w intrygę związaną ze ślubem. One też nie były podobne do siebie. Mama była chuda i miała długie włosy, a Siostra… nie pamiętam. W końcu zobaczyłam tego, za którego miałam wyjść i który rzekomo był we mnie bardzo zakochany. Miał trójkątną łysą głowę, był niski i potężny jak jakiś byk rozpłodowy, a jego góra mięśni mnie przerażała (totalnie nie mój typ faceta). Mama i Siostra przekonywały mnie, że to dobry chłopak i namawiały mnie do ślubu. Ja nie wierzyłam w to i dalej się wzbraniałam. Aż w końcu on mnie przytulił i przekonywał, że mnie kocha. Ja się zaczęłam zastanawiać czy mnie kiedyś nie udusi tymi mięśniami; no tak teraz jesteś łagodny jak baranek, ale kiedyś możesz użyć tej góry mięśni przeciwko mnie… to mnie chyba obudziło.

sobota, 13 lutego 2010

Sen 13luty

Był szary i wilgotny dzień. Nie pamiętam jak tam się znalazłam. Była ze mną Oliwia i chyba ktoś jeszcze. Ktoś, kto zawsze był z tylu za mną, choć nie pamiętam jego twarzy.
Weszliśmy na czyjeś podwórko, następnie przez ganek do domu. To był stary, duży dom o skrzypiących podłogach i stukających ścianach. Trochę jak z horroru amerykańskiego, w którym panoszy się pustka, masa kurzu i zapach wilgotnej zgnilizny, jakby przed chwila ktoś tam umarł. Czasem też trzaśnie niedomknięta okiennica od wiatru, wprowadzając tym samym moment grozy. Ale ja się chyba cieszyłam z tego, że tam jestem. Biegałam w wielkim podnieceniu po wszystkich pokojach i rożnych pomieszczeniach, prawie tak samo jakbym miała się tam wprowadzić. Chyba chciałam zobaczyć jaki jest układ i rozmieszczenie domu. Wpadłam do kuchni, w której stał na środku stół, a w rogu pod wielkim oknem rozpadające się szafki kuchenne. Wszystko było brudne i pokryte grubiutką, puchatą warstewką kurzu. Weszłam do jednego z pomieszczeniem przylegających do kuchni. To był mały, podłużny pokój; pomyślałam wtedy: "dobry dla babci". W pokoju nic nie było, nie pamiętam nawet czy było okno. Wyszłam i zamknęłam drzwi. Chyba się uśmiechnęłam pod nosem. Po chwili otworzyłam następne, zaraz obok. Przeraziłam się. To była jakby mała łazienka, choć nie posiadała typowej armatury. Za to w podłodze było coś, co przypominało rów szerokości 20-30 cm, długości 2metrów i głębokości może 10-15 metrów. Co to było, nie mam pojęcia. Stałam tam i myślałam nad tym co to może być. Na dnie tego zbiornika można było dostrzec żółtawo-zielonkawa maź, w której coś pływało. Nie czułam żadnego zapachu i choć było to bardzo dziwne, mój niepokój nie był wielki.
Zobaczyłam przez okno Oliwię. Przeszedł mnie dreszcz i zrobiłam wielkie oczy. Na zewnątrz za oknem było wielkie bagno. Wyszłam i zawołałam ją. Ziemia na podwórzu była czarna, kleista i śliska, tylko gdzieniegdzie wyrastały małe kępki trawy. Za to ok. 20metrów od domu było grzęzawisko. Oliwia była blisko, zdecydowanie za blisko tego bagna. Idąc w jej kierunku zostawiałam za sobą błotniste ślady moich butów. Wtem spostrzegłam trzy białe, małe kotki. Topiły się w tym bagnie, łapki im się zapadały, nie mogły się wydostać. Kwiliły przy tym bardzo głośno, wołając o pomoc. Chciałyśmy je uratować, choć ziemia była grząska i niepewna. Jednego z nich chyba chwyciłam. Potem się obudziłam.