Opowieści senne - Blog na pograniczu snu i jawy

...

piątek, 26 marca 2010

Zły sen

Nie podobało mi się to co mi się śniło.
Byłam na spacerze z psem i chyba z kimś jeszcze. Chodziliśmy chyba gdzieś po naszym osiedlu. Ruda chwyciła coś z trawnika, jakąś kość, którą próbowałam jej wyciągnąć z pyska, ale ona to już dawno połknęła, wtedy ja ze złości zdzieliłam jej po głowie ręką. Ona popatrzała tylko na mnie smutnie nie rozumiejąc, czemu ją biję, a ja później wszystkiego żałowałam, ale jak wytłumaczyć psu, że się żałuje tego, co się zrobiło.

Człowiek ucieka się do bicia tylko z głupoty albo z bezsilności. Zupełnie tego nie pochwalam, bo choć zdarzyło mi się raz zdzielić Rudą przez tyłek, to przyrzekłam sobie, że już nigdy tego nie zrobię. Nigdy w życiu nie wyrządzę jej takiej przykrości jak wtedy. To bardzo złe, krzywdzić w ten sposób zwierzęta, bo one nie rozumieją naszych słów, krzyków i działania w złości. Do dziś pamiętam oczy Rudelki po zdzieleniu smyczą; pytające, nie rozumiejące i w szoku: Dlaczego mi to robisz??! I w tym śnie było podobnie. Okropność! Tylko człowiek słaby ucieka się do bicia.

środa, 24 marca 2010

Czarownica

Dziś również śnił mi się pies, moja Rudzia, ale niestety nie pamiętam dokładnie co – pamiętam fragment jak podbiega do niej mały czarny jamniczek miniaturka, naprężony na sztywnych łapkach i sterczącym ogonem, gotowy do walki. Ruda też zesztywniała i wyglądało na to, że zaraz zaczną się gryźć, ale skończyło się chyba na niczym. Jamnik się poddał i uciekł.
Za to pamiętam sen z moją nie zbyt lubianą koleżanką ze studiów w roli głównej.
Zaprosiła nas, wszystkich znajomych na swój "performers". Przyjechaliśmy na wskazane przez nią miejsce. Okazało się, że to jaskinia gdzieś w środku lasu. Ona była przebrana jak na Halloween: poszarpane łachy, trupi makijaż, włosy na prądnicę i długa laska jak u Merlina. Istna czarownica. Przywitała nas swoim udawanym uśmiechem i zaprosiła do środka. W jaskini wiodła nas swoim głosem i można było się tam pogubić pośród korytarzy zbudowanych z arkad stalagnatów. Było mokro i wilgotno, a wszyscy brodziliśmy w grząskim, lepkim błocie.
W końcu znaleźliśmy się na miejscu. Staliśmy w jednej gromadzie blisko siebie, a czarownica weszła do kałuży błota, które sięgało jej po kolana. Wtem usłyszeliśmy dudniącą muzykę pokroju prostego jak drut techno, zwykła łupanka, umcy, umcy… Ona zaczęła się gibać, to w przód, to w tył, w rytm łupania, śmiejąc się do nas w swój charakterystyczny sposób, a z błota zaczęły uchodzić wielkie bańki powietrza, raz po raz pękając i rozbryzgując maź dokoła. Wszystkiemu towarzyszyły błyski zielonego światła oświetlając bulgotającą "zupę" i ją, z tym dziwnym, opętanym uśmiechem na twarzy. Nie wiem czemu to wszystko służyło. Całe przedstawienie było do tego stopnia niesamowite, że aż śmieszne. Ta wspomniana koleżanka ze studiów zawsze lubiła być w centrum uwagi (przynajmniej mnie się tak wydawało), więc może ten sen tylko to potwierdza.

wtorek, 23 marca 2010

Mój pies

Zauważyłam, że od czasu moich urodzin codziennie śni mi się mój psiur. Trochę dziwne i zastanawiające, bo raczej rzadko mi się śni moje smoczysko, a teraz dzień w dzień. W każdym śnie gdzieś mi przemknie.
Pamiętam taki sen.
Była piękna, słoneczna pogoda. Wiosna budziła się do życia na łąkach i polach dokoła. Szłam z psem i z jakąś dawną koleżanką polną drogą, ocienioną przez drzewa. Było naprawdę pięknie. Mnóstwo kolorów i dźwięków budzącej się do życia fauny i flory. Spotkałyśmy na swej drodze fotografa, który zaproponował nam zrobienie kilku zdjęć. Moja koleżanka była zachwycona pomysłem i zaczęła się wyginać pozując różne figury, czym nasz fotograf raczej nie był zadowolony. Ja usiadłam na polnej drodze w słońcu i zaczęłam bawić się z psem. Moja naturalność i normalność wpadły w oko fotografowi bardziej niż udawane pozy mojej koleżanki i zaczął robić mi zdjęcia z moja Rudą. Koleżanka odeszła oburzona brakiem zainteresowania ze strony fotografa. My za to poszliśmy w kierunku budynku, który był niedaleko. Okazało się, że to szkoła, albo raczej szkółka, w której odbywały się lekcje/wykłady. W jednym z otwartych okien była moja stara klasa i wszyscy, których lubiłam. Wykładowca, młody, przystojny nauczyciel opowiadał coś, czym wszyscy byli szczerze zainteresowali, choć nie siedzieli sztywno jak na zwykłej lekcji, za to byli rozsadzeni nieregularnie wokół nauczyciela. Jedni siedzieli na ławkach, inni tyłem, jeszcze inni gdzieś zupełnie w rogu sali, ale wszyscy go słuchali. Zaprosili mnie do środka. Do stolika posadził mnie Michał, moja stara szkolna miłość (a nawet przedszkolna :). Zajrzał mi znacząco w oczy i usiadł gdzieś niedaleko…
Gdzie się podziała Ruda i fotograf, nie mam pojęcia… może byli tam ze mną.

niedziela, 21 marca 2010

Dramat w górach

Chłodny ranek na jakimś szlaku turystycznym w górach. Jest jasno i rześko, a mnie dopisuje dobry humor. Idę grząską i śliską, czarną ścieżką. Wspinam się na górę do schroniska, które widzę z daleka. Naokoło nie ma drzew, lecz piękne widoki rozciągniętych krajobrazów gór zanurzonych w porannej gęstej mgle. Są też złowieszcze mokradła, które są wszędzie dokoła, ale moja ścieżka jest szeroka i pewna.
Mijam ludzi, turystów na szlaku. Gdzieś za mną jest moja mama i mój pies. Ruda biega dookoła nie mogąc nacieszyć się wolnością i zupełnie jak dziecko nie zwraca uwagi na niebezpieczeństwa. Wspinamy się coraz wyżej prostą drogą wykładaną drewnianymi palami udającymi stopnie. Po prawej stronie przepaść i gęsto zarośnięte jezioro. Po lewej widzę wielki kamienny klasztor na skale, który dominuje nad doliną. Wygląda niezwykle tajemniczo.
Docieram do schroniska. Wszędzie jacyś ludzie, a Ruda wciąż zwariowanie biega i węszy narażając się na niebezpieczeństwa. Boję się o nią. Wejście do schroniska jest po prawej stronie gdzie przepaść niebezpiecznie podchodzi pod progi. Jest nawet drewniany, niepewny mostek, albo raczej kilka spróchniałych pni łączących skraj przepaści z progiem drzwi.
Wtem widzę jak Ruda zaciekawiona patrzy w dół przepaści – i oczywiście spełniają się moje najgorsze myśli. Ziemia się pod nią obsuwa i spada kilkaset metrów w dół wprost do mętnej wody. Podbiegam do krawędzi, widzę jak rozpaczliwie próbuje się wydostać gdzieś na brzeg. Zbiegam szybko na dół góry, by jej pomóc i gdy jestem już na dole widzę jak spanikowana płynie do mnie, jej wielkie, wybałuszone oczy zdają się mówić: boję się, panicznie się boję! W końcu jest na tyle blisko bym mogła ją chwycić i wyciągnąć na brzeg. Biedne smoczysko moje.

sobota, 20 marca 2010

20 marca – sen na urodziny

W dniu moich urodzin śniło mi się, że uprawiam sex z ciemnoskórą dziewczyną - brudny i niezbyt smaczny. Na dodatek obserwował nas stary gość pokroju DeVito. Wszystko działo się w pokoju burdelowym, ciemnym i przydymionym od dymu papierosów. Murzynka o grubych, ciężkich kościach, pulchna, ale nie gruba o ładnej twarzy i wyraźnie zarysowanych czarnych oczach. Sen mocny, podniecający, ale zbyt brudny by go w całości opowiedzieć, dlatego zostawiam go dla siebie...

wtorek, 16 marca 2010

15 marca 2010

Dwie, młode siostry, identyczne jak bliźniaczki, ubrane w jasne, angielskie suknie z epoki wiktoriańskiej. Jedna z nich miała wyjść za kogoś w rodzaju księcia, dobrze ustawionego młodego i pięknego mężczyznę. Oboje tego chcieli i ślub miał być z miłości. Jednak zapowiadał się totalny mezalians.

Żeby do ślubu w ogóle doszło, dziewczyna musiała się najpierw spotkać z matką chłopaka. Gdy przyszedł dzień wizyty, dziewczyna poszła razem z siostrą, ponieważ była zdenerwowana i przejęta całym wydarzeniem. Matka chłopaka, wredna i bezwzględna królowa, ukryta pod maską dwulicowego uśmiechu i pod płaszczykiem katolickiej dobroduszności, przyjęła obie dziewczyny serdecznie. Siedziały naprzeciwko niej wypytywane o wszystkie szczegóły jak na przesłuchaniu. Aż w końcu, siostra przyszłej mężatki wygadała się nieumyślnie o tym, że są sierotami i kiedyś zostały wyganiane z miasta. Wygnane! Zła matka wściekła się okrutnie i natychmiast kazała obydwie dziewczyny zabić.

Jednak im udało się uciec, choć z niemałym trudem. Ciągle zaszczute, ze strachem w oczach, uciekały ratując swoje życie. Były łapane, poniewierane, zamykane w klatkach i wyśmiewane publicznie, ale wciąż jakimś cudem uciekały przed ostatecznym wyrokiem. Zupełnie jakby ich wola życia, a może ich siostrzana miłość była silniejsza od wszelkiej przemocy, kajdan czy łańcuchów. Były brudne, poranione, zadeptane przez ludzką nienawiść i bezwzględne okrucieństwo. Jeszcze niedawno dwa piękne gołębie, teraz zmiażdżone i sponiewierane umierają w oczach. Moich oczach…

...........................................

Drugi sen

Idę z koleżanką poboczem ruchliwej, zaśnieżonej drogi. Mijają nas samochody na światłach, bo już ciemno. Gdy mija nas ciężarówka lub tir, wydając z siebie przeraźliwe ryki, my uciekamy w głębokie i zmrożone zaspy śniegu.

Idziemy gdzieś po coś. Docieramy do jakiejś szopy może baraku z dykty i desek. Dogadujemy się, że zostajemy tam na noc, bo wracać tą samą drogą jest teraz niebezpiecznie.

W pokoju był rozłożony tapczan i część meblościanki z pustymi półkami. Były też drzwi, w których stała kobieta z dziećmi u swego boku. Poinformowała nas tylko, że zostawi nam światło na noc, ale musimy za nią zamknąć dokładnie drzwi na zasuwę. Słyszałam jak dzieci gdzieś za ścianą śmieją się i dokazują szykując się do snu. Zrobiło się nam ciepło na sercu, choć było nam strasznie zimno. Obydwie zmarzłyśmy, dlatego położyłyśmy się i przytuliłyśmy jedna do drugiej nakrywając się tylko kocem. Nic więcej nie było.

środa, 3 marca 2010

1… 2… 3…

(pierwszy)

Mój dom, Ty, ja, mama i ktoś jeszcze. To był jakby kolega mojego brata. Był o wiele starszy ode mnie. Przystojny, wysoki, ładnie ubrany, włosy gęste i dobrze ułożone; taki trochę Jarek Jakimowicz, choć z twarzy był zupełnie inny. Przychodził do nas do domu. Adorował moją mamę i adorował mnie, wszystko w stylu fircyka, króla kobiecych serc. Był miły, zabawny i dobrze ułożony, nie narzucał się, ale ewidentnie miał coś w planach. Podobał mi się jako kolega, zupełnie nie dostrzegałam jego zamiarów, choć czułam się przy nim świetnie i wciąż się śmiałam. I chyba nawet chciałam ostrzec, tak zupełnie podświadomie tamtą naiwną ją, że to zwyczajny playboy i że trzeba na niego uważać.

Ty byłeś ogromnie zazdrosny, patrzyłeś na to ze złością, ale raczej nie przyszło Ci do głowy by o mnie walczyć i zabiegać, tak jak on to robił, czy nawet w inny sposób. Siedziałeś gdzieś z boku i obserwowałeś nas z gniewnym wzrokiem, jakbyś miał zaraz wybuchnąć. Jednak tamta ja, ta we śnie, zupełnie tego nie dostrzegała.

Skończyło się na niczym.

(drugi)

Była balanga, jakby bal, studniówka mojej klasy z liceum i z podstawówki. Tańczyliśmy, jak to zazwyczaj bywa na takich imprezach, wszyscy w jednym, wielkim kole. Byłam ubrana w jasną, może białą lub kremową, błyszczącą suknię z odsłoniętymi ramionami i długą aż do ziemi (zupełnie jakby w negatywnie w stosunku do rzeczywistości). Wyglądałam ślicznie i każdy mi to mówił. Widziałam jak „Jadźka” (moja dobra koleżanka kiedyś) uśmiecha się i zabawnie mruga do mnie wymalowanym okiem.

Potem podbiegli do mnie od tyłu „chłopaki” i zaczęli mnie zaczepiać, zupełnie jak na wiejskiej zabawie. Kilka dziewczyn rozbiegło się z piskiem po sali, zawodząc ze śmiechu. Ja też zaczęłam uciekać przed nimi i śmiejąc się wpadłam w jakiś korytarz o żółtych ścianach i żółtym świetle. Znalazłam się w łazience równie obskurnej jak tamten korytarz, a może nawet gorszej.

Nie wiem jak skończyła się ta historia i wolałabym nie wiedzieć, bo zaczęło się robić nieciekawie w tej łazience.

(trzeci)

Znów byłam w jakiejś łazience, ale zupełnie innej. Nowoczesnej, w nowoczesnym domu, z oknem na całą ścianę i bez drzwi. Robiłam kupę na dziwnym kibelku. Nagle zaczął się rozjeżdżać jakby rozpływać, a ja wpadałam coraz bardziej do środka, nie mogąc się wydostać. Za oknem w ogrodzie zobaczyłam trzech kolegów ze studiów. Konrada, Tomka i Łukasza. Siedzieli gdzieś z boku na ławce i śmiali się do siebie, pewnie z jakiegoś żartu. Na szczęście nie widzieli mnie, a ja ich zupełnie nie słyszałam. Choć bałam się, że mogą mnie zobaczyć w takim stanie.

Nagle w kierunku łazienki zaczął skradać się jakiś facet w czarnym ubraniu, ciemnych włosach, z wąsami i brodą. Myślał chyba, że go nie widzę i przeskakiwał wciąż z kąta w kąt, jak jakiś antyterrorysta. Nie pamiętam jak to się skończyło, bo chyba się przebudziłam. Może ten dziwny gość uratował mnie przed totalną katastrofą i pogrążeniu się we własnym gównie.

poniedziałek, 1 marca 2010

Szybko, szybko, bo zapomnę… :)

I znów późno się biorę za pisanie, ale dziś na szczęście, co nieco pamiętam.

Śniłeś mi się Ty i moja mama… Zaczęło się od tego, że przechodziliśmy razem przez most/drewnianą kładkę, zbudowaną z wielkich drewnianych beli z ciemnego drewna, może malowanego. To była dziwna konstrukcja, jakby drewniany tunel z prześwitami i dziurami, na które trzeba było uważać, żeby w nie nie wpaść. Ty byłeś chyba z wielkim, wypchanym plecakiem, ja za to szłam przed Tobą i jak zwykle nie byłam niczym obciążona;) Schodziliśmy w dół. Zamiast schodów był grube belki i szczeliny między nimi. Szłam szybciej i nie wiedzieć czemu w pewnym momencie oddałam Ci swoje buty, które miałam na nogach. Ty zamiast tamtych butów dałeś mi czarne, sztywne buty sportowe, podobne do moich Pum. Powiedziałam, że ich nie włożę, bo one są niewygodne i byłam zła na Ciebie, chciałam tamte buty, co miałam przedtem. Odwróciłam się od Ciebie i poszłam dalej… na boso.

U dołu tunel łączył się z drugim tunelem, przez który przechodziło o wiele więcej osób. Tak jakby to był ciąg komunikacyjny szybkiego ruchu. Wmieszałam się w ludzi. Ty szedłeś gdzieś za mną.

Potem było coś podobnego do przejścia granicznego. Tam spotkaliśmy moją mamę. Rozmawiała z jakąś kobietą z kolejki i z kobietą w okienku, chyba strażniczką. Kobieta z kolejki była jej tłumaczką pomiędzy nią a strażniczką. Mieli zrobić jej zdjęcie, przyłożyła twarz do szyby, za którą było jakieś urządzenie. I w momencie robienia zdjęcia już się przebudziłam.

..............................

Następny sen był chyba spowodowany programem, który wczoraj oglądałam. O falach, morzu i nieubłaganej sile natury. Znów nie brałam w nim bezpośredniego udziału, lecz byłam jedynie obserwatorem, a może wcieliłam się w jedną z postaci, które śledziłam, nie wiem dokładnie. Był to chłopak i dziewczyna na tropikalnej wyspie. Chodzili po „deptaku”, z którego był widok na morze i schodzili w dół w kierunku plaży. Dookoła były rozsypujące się południowe kamieniczki pomalowane na biało lub pomarańczowo. Słońce grzało, było błękitne niebo, a wszędzie kręcili się ludzie w kąpielówkach. Później jednak zauważyli po drugiej stronie tej drogi jakąś babcię, starszą kobietę, która najwyraźniej znali. Zaczęli ją odprowadzać i iść w przeciwną stronę, czyli znów się wspinać łagodnie w stronę szczytu, tam skąd przyszli. W pewnym momencie podniósł się ogólny krzyk. Widziałam jak wielka, przeogromna fala, wyższa od wszystkich budynków dokoła, przewalała się w kierunku plaży. Wybuchła panika i ogólne przerażenie. Wszyscy uciekali w wielkim popłochu przed wodą i żywiołem. I tak to się skończyło. Obudziłam się i było po wszystkim. Przynajmniej dla mnie.