Chłodny ranek na jakimś szlaku turystycznym w górach. Jest jasno i rześko, a mnie dopisuje dobry humor. Idę grząską i śliską, czarną ścieżką. Wspinam się na górę do schroniska, które widzę z daleka. Naokoło nie ma drzew, lecz piękne widoki rozciągniętych krajobrazów gór zanurzonych w porannej gęstej mgle. Są też złowieszcze mokradła, które są wszędzie dokoła, ale moja ścieżka jest szeroka i pewna.
Mijam ludzi, turystów na szlaku. Gdzieś za mną jest moja mama i mój pies. Ruda biega dookoła nie mogąc nacieszyć się wolnością i zupełnie jak dziecko nie zwraca uwagi na niebezpieczeństwa. Wspinamy się coraz wyżej prostą drogą wykładaną drewnianymi palami udającymi stopnie. Po prawej stronie przepaść i gęsto zarośnięte jezioro. Po lewej widzę wielki kamienny klasztor na skale, który dominuje nad doliną. Wygląda niezwykle tajemniczo.
Docieram do schroniska. Wszędzie jacyś ludzie, a Ruda wciąż zwariowanie biega i węszy narażając się na niebezpieczeństwa. Boję się o nią. Wejście do schroniska jest po prawej stronie gdzie przepaść niebezpiecznie podchodzi pod progi. Jest nawet drewniany, niepewny mostek, albo raczej kilka spróchniałych pni łączących skraj przepaści z progiem drzwi.
Wtem widzę jak Ruda zaciekawiona patrzy w dół przepaści – i oczywiście spełniają się moje najgorsze myśli. Ziemia się pod nią obsuwa i spada kilkaset metrów w dół wprost do mętnej wody. Podbiegam do krawędzi, widzę jak rozpaczliwie próbuje się wydostać gdzieś na brzeg. Zbiegam szybko na dół góry, by jej pomóc i gdy jestem już na dole widzę jak spanikowana płynie do mnie, jej wielkie, wybałuszone oczy zdają się mówić: boję się, panicznie się boję! W końcu jest na tyle blisko bym mogła ją chwycić i wyciągnąć na brzeg. Biedne smoczysko moje.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz