Dziś również śnił mi się pies, moja Rudzia, ale niestety nie pamiętam dokładnie co – pamiętam fragment jak podbiega do niej mały czarny jamniczek miniaturka, naprężony na sztywnych łapkach i sterczącym ogonem, gotowy do walki. Ruda też zesztywniała i wyglądało na to, że zaraz zaczną się gryźć, ale skończyło się chyba na niczym. Jamnik się poddał i uciekł.
Za to pamiętam sen z moją nie zbyt lubianą koleżanką ze studiów w roli głównej.
Zaprosiła nas, wszystkich znajomych na swój "performers". Przyjechaliśmy na wskazane przez nią miejsce. Okazało się, że to jaskinia gdzieś w środku lasu. Ona była przebrana jak na Halloween: poszarpane łachy, trupi makijaż, włosy na prądnicę i długa laska jak u Merlina. Istna czarownica. Przywitała nas swoim udawanym uśmiechem i zaprosiła do środka. W jaskini wiodła nas swoim głosem i można było się tam pogubić pośród korytarzy zbudowanych z arkad stalagnatów. Było mokro i wilgotno, a wszyscy brodziliśmy w grząskim, lepkim błocie.
W końcu znaleźliśmy się na miejscu. Staliśmy w jednej gromadzie blisko siebie, a czarownica weszła do kałuży błota, które sięgało jej po kolana. Wtem usłyszeliśmy dudniącą muzykę pokroju prostego jak drut techno, zwykła łupanka, umcy, umcy… Ona zaczęła się gibać, to w przód, to w tył, w rytm łupania, śmiejąc się do nas w swój charakterystyczny sposób, a z błota zaczęły uchodzić wielkie bańki powietrza, raz po raz pękając i rozbryzgując maź dokoła. Wszystkiemu towarzyszyły błyski zielonego światła oświetlając bulgotającą "zupę" i ją, z tym dziwnym, opętanym uśmiechem na twarzy. Nie wiem czemu to wszystko służyło. Całe przedstawienie było do tego stopnia niesamowite, że aż śmieszne. Ta wspomniana koleżanka ze studiów zawsze lubiła być w centrum uwagi (przynajmniej mnie się tak wydawało), więc może ten sen tylko to potwierdza.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz