Opowieści senne - Blog na pograniczu snu i jawy

...

środa, 17 lutego 2010

Tak było w zeszłym tygodniu

Sen 10luty
Z grupą ludzi wsiadam do samolotu. To chyba jakaś wycieczka, bo jest też parę znajomych mi twarzy. Razem ze mną siada Ola. Ja przy oknie. Widzę betonowy plac lotniska i ładną, słoneczną pogodę za oknem samolotu. Usadawiam się wygodnie w fotelu. Czuje się zadowolona w bardzo dobrym nastroju.
Samolot rusza. Czy się boję? Lekko ogarnia mnie lęk, ale nie tracę humoru. Wbija mnie w fotel, gdy samolot zaczyna się podnosić. Lotu nie pamiętam z tego snu, pamiętam tylko start i wyjście z samolotu. Prawie tak jakbyśmy w ogóle nie startowali, bo znów byliśmy w tym samym miejscu – na betonowym placu lotniska. Z tą jedynie różnicą, że teraz był tam cyrk. Był środek upalnego i dusznego dnia. Słońce prażyło niemiłosiernie, a na betonie można było się poczuć jak skwarki. Ludzie z samolotu stali w grupie. Ja z koleżanką znalazłyśmy balona i zaczęłyśmy sobie go odbijać. Idziemy w kierunku cyrku. Same. Przechodzimy między wielkimi i kolorowymi namiotami. Nagle, za wielkim metalowym ogrodzeniem widzimy ludzi i zwierzęta. Okropny widok. Potężny słoń, wielbłąd i tygrys pośród nich treserzy. Zwierzęta leżą na boku, nie mogą się ruszyć, bo pan tak każe. Chyba nie były skrępowane. Po prostu człowiek zmusił je do takiego bezczynnego leżenia swą brutalną siłą i krzykami, tak jakby to miałaby być dla nich kara za nieposłuszeństwo. Leżały w pełnym słońcu i dosłownie smażyły się na żywca. Widziałam ich mętne oczy i pianę w pyskach. Wszystko od gorączki i przez człowieka, który nie miał dla nich litości.
Nie wiem, co działo się dookoła, bo widziałam jedynie tą scenę. Ja za to stałam jak wmurowana w ziemię, nie mogłam nawet nic wykrzyczeć. Krzyczałam za to w duszy i to chyba było widać na mojej twarzy. Po krótkiej chwili podszedł do ogrodzenia, za którym stałam, połykacz ognia i dmuchnął w moim kierunku falą ognia. To mnie obudziło.

............................................................

Sen 12luty
Siedziałam na ławce pod ścianą, na jakimś dziecińcu. Wyglądało to trochę jak dziedziniec mojej starej szkoły. Trwały jakieś występy. Bodajże na zakończenie szkoły. Ławka była drewniana, lita. Zaraz obok mnie siedział kolega z klasy. Nie pamiętam by był ktoś jeszcze dla mnie znajomy, choć ogólnie na tym placu było dużo ludzi. Ja jednak byłam tylko w towarzystwie kolegi.
Przedstawienia trwały, aż nagle na środek placu wyszedł On (kiedyś był mi bardzo bliski, a rozstanie z Nim dość mocno odchorowałam). Zaczął tańczyć. Wyglądało na to, że tańczy dla mnie i jednoznacznie było widać, że próbuje zwrócić moją uwagę na siebie. Podszedł do sprawy bardzo ambicjonalnie. On kręcił te swoje piruety, a mnie się zrobiło słabo i niedobrze. Wciąż tkwił we mnie żal, za to rozstanie, którego nie chciałam i to mnie przygniatało. On zaczął coś do mnie krzyczeć, w tym samym czasie mój kolega też coś do mnie mówił. W mojej głowie wszystko wirowało. Nie słyszałam ani jego, ani mojego kolegi, tylko jakiś szum w głowie. Siedziałam ze smutną miną nie wiedząc, co zrobić. Wtedy on zmienił wyraz twarzy. Był zły i miał pretensje do mnie, że go ignoruję, że on się stara, a ja nic. Zaczął wrzeszczeć i wymachiwać rękoma. Potem pobiegł oburzony i obrażony do szatni. A ja nadal nie mogłam nawet wstać. Biłam się z myślami. Jak już w końcu zdecydowałam się pobiec za nim, jego już nie było. Zostałam sama. Na szczęście to był tylko sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz