Dziś pamiętam tylko kilka dziwnych scen, ale trudno je złożyć jedną wspólną całość. Przewalają się przez moją głowę obrazy, które trudno jest przełożyć na słowa. Pamiętam jedną scenę bardzo dokładnie.
Przechodziłam przez kanał lub tunel. Jak zwykle ktoś był obok mnie, ale nie pamiętam kto. Raczej mężczyzna. To było jakby śledztwo. Możliwe, że kogoś lub coś śledziliśmy. Kanał był w miarę widny, bo byliśmy już prawie u jego wylotu, więc do środka wpadało światło dnia. Środkiem płynęła wartka rzeczka, głęboka może do kostki lub głębsza. To, co nas zdziwiło to istoty w tej wodzie. To były jakby wielkie, długie i spasione sumy, jak noga dorosłego człowieka. Za to ich skóra, w prążki jak u lamparta, mieniła się i błyszczała w wodzie jak jakieś cenne złoto. A przecież to był zwykły kanał z niezbyt czystą wodą. Zmierzając w kierunku wyjścia minęliśmy ich kilka. Wszystkie tkwiły w tym samym miejscu przytwierdzone do dna, nieznacznie się ruszając.
Poza tunelem na zewnątrz było ich jeszcze kilka. Ale już nie w wodzie. Wszystkie leżały w czarnym jak smoła błocie i nie były już takie ładne. Widziałam je, później jakąś skałę czy wielki kamień a za nim bloki. Reszta jest już tak pogmatwana i niejasna, że sama się w niej gubię.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz